‘Jak człowiek je przez dwadzieścia lat tą samą zupę, to może trochę zbrzydnąć’

Piotra Leciejewskiego w Polsce wielu kibiców może nie kojarzyć, natomiast w Norwegii umieszczano go na okładce gry FIFA, spekulowano o nadaniu obywatelstwa i powołaniu do kadry oraz wywieszano flagę z Godłem Polski i jego imieniem na meczach SK Brann.

Teraz urodzony w Legnicy bramkarz odnajduje się w nowej roli, a ostatnio na naszym kanale mogliście zobaczyć mecz Cariny Gubin, czyli zespołu, w którym Leciejewski pełni rolę asystenta oraz trenera bramkarzy.

Po pobycie w Zagłębiu zniknął Pan z radarów i chyba wielu kibiców nie wie, że Piotr Leciejewski poszedł w trenerkę i całkiem nieźle radzi sobie w roli asystenta w Carinie Gubin.
– Zrobiłem sobie małą przerwę, bo nazbierało się trochę lat grania na profesjonalnym poziomie i byłem już naprawdę zmęczony. Ale na szczęście ta energia wróciła, w międzyczasie skończyłem studia, więc na pewno nie było tak, że nic nie robiłem. Trafiłem do Cariny i jestem tu już ponad dwa lata.

Pytanie czy w Polsce Piotr Leciejewski w ogóle był na tych radarach? Bo skali popularności w kraju i w Norwegii nie sposób porównać.
– Byłem tam przez dwanaście lat, więc te najlepsze lata życia spędziłem w Norwegii, tam mieszkałem, przeżyłem piękne chwile. Mam z tamtego okresu dużo fajnych wspomnień i doświadczeń, a teraz staram się nimi dzielić z zawodnikami. I mam nadzieję, że wychodzi to dobrze.

Jak się Pan tam w ogóle odnajdywał? Norwegowie są chyba na ogół spokojnymi ludźmi, a Pan był raczej ‘wariacikiem’
– Na pewno byłem trochę inny, bardziej rzucałem się w oczy i może to mi w jakiś sposób pomogło. Norwegia jest rzeczywiście innym krajem pod każdym względem, ale co mnie bardzo mocno zaskoczyło to jakość bazy treningowej  i pełen profesjonalizm. Trzeba pamiętać, że wyjeżdżałem wiele lat temu i mieliśmy do dyspozycji dobrze przygotowane boiska, odnowę biologiczną, stadiony. W Polsce wszystko powstawało na EURO i gdy ją opuszczałem w 2008, przeżyłem duży szok. Czy byłem wariackiem? Na pewno byłem sobą, to wszystko przychodziło samo, nie robiłem niczego na pokaz, na siłę, po prostu byłem bardziej impulsywny. Teraz trochę mi z tego zostało, bo zdarza się dostać kartkę nawet jako trener, ale taką jestem osobą.

archiwum Piotra Leciejewskiego

Na stadionie Brann wisiała nawet flaga z Godłem Polski i Pana imieniem, którą zresztą podarowano Panu na pożegnanie z Bergen.
– Proszę uwierzyć, że jak człowiek wychodzi na rozgrzewkę i widzi taką flagę, to serce rośnie. Ja byłem Polakiem, obcokrajowcem, a ci ludzie niesamowicie mnie doceniali. Nie mogę powiedzieć złego słowa o pobycie w Norwegii, bo co chwilę spotykały mnie jakieś fajne sytuacje.

Po tylu latach w Norwegii, gdzie był Pan wciskany do kadry, umieszczany na okładce FIFY i dorobił statusu bramkarskiej legendy oczekiwania po powrocie do kraju były chyba trochę większe.
– Stało jak się stało. Dla mnie to już temat zamknięty, może trochę Zagłębie jest kością w moim gardle, ale nigdy nie da się przewidzieć przyszłości. Oczekiwania były inne, jednak czasu się nie cofnie i cieszę się przede wszystkim z tego, że znowu złapałem radość z piłki. Jak człowiek je przez dwadzieścia lat tą samą zupę, to może trochę zbrzydnąć. Ja miałem podobnie, ale odetchnąłem i z większą energią wróciłem już w innej roli. Może to nie jest piłka, do której przywykłem jako zawodnik, jednak praca na czwartym poziomie rozgrywkowym też sprawia masę radości.

Skąd a ogóle decyzja o odwieszeniu rękawic na kołek? Po Zagłębiu nie było poważnych propozycji czy Panu się już po nie chciało?
– Miałem zapytania, ale czułem, że już mi to nie sprawia radości. Byłem zniechęcony do piłki, nie chciałem odcinać kuponów i wolałem powiedzieć pas.

archiwum Piotra Leciejewskiego

Pamiętam, że pojawił się temat Chojnowianki Chojnów, gdzie podobno wziął Pan nawet udział w treningu i wyprawiał w bramce cuda.
– To akurat nic poważnego. W Chojnowie pracował mój kolega – Zbyszek Grzybowski, z którym grałem w Górniku Łęczna, ja wówczas robiłem kurs trenerski, a on był moim opiekunem i po koleżeńsku wpadłem na trening. Ale to była wizyta dla śmiechu, żeby się poruszać, wypić z chłopakami po treningu piwko i powspominać.

Ostatecznie wybór padł na MKP Wołów. Zadecydowała osoba Roberta Sadowskiego? Bo to za jego prezesury trafił Pan do Lubina.
– Tak, trochę tak. Tam też mieliśmy fajny moment, bo przez reorganizację spadało wiele zespołów, a my zajęliśmy czwarte miejsce, czego chyba nikt się nie spodziewał. Fajnie to zagrało, utrzymaliśmy IV ligę i też miło wspominam ten czas. To oczywiście też inny etap, bo mogłem być raz czy dwa na treningu, a później grać mecz, co od wielu lat mi się nie zdarzało.

A jak w nowej roli odnajduje się Piotr Leciejewski? Kontakt z zawodnikami podobno top.
– Jestem trochę takim łącznikiem między pierwszym trenerem, a zawodnikami. Wydaje mi się, że z Grześkiem Kopernickim się w miarę uzupełniamy, jeśli chodzi o chłopaków to też się fajnie dogadujemy. Ja w ogóle jestem pełen podziwu dla zawodników III ligi, bo większość naszej drużyny normalnie pracuje, ma cztery treningi w tygodniu i mecz. To jest pięć jednostek, więc mają dla siebie bardzo mało czasu, poświęcają się piłce, a pieniądze nie są na tym poziomie wielkie. Wielki ukłon dla nich, bo często wychodzą do pracy o piątej rano i wracają po treningu o osiemnastej. U nas większość chłopaków funkcjonuje podobnie. Zaczynają dzień pracą w zakładzie meblarskim prezesa Cariny, później trening i tak właściwie dzień w dzień. A przy tym mają sportowe ambicje.

I do niedawna również wyniki. Poprzedni sezon to pasmo sukcesów. Miano najlepszej drużyny województwa lubuskiego, Puchar Polski i mecz z Piastem Gliwice.
– Tak, tylko specyfika klubu jest taka, że nie ma wielu wychowanków i musi posiłkować się wypożyczeniami. Dążymy by to zmienić, ale na taki proces potrzeba czasu, jednak zeszły sezon to kapitalna przygoda, zwłaszcza druga runda, która była w naszym wykonaniu bardzo dobra. Teraz niestety walczymy o utrzymanie i odnosząc się do meczu ze Ślęzą – ten punkt był dla nas naprawdę ważny.

Skąd ta nagła obniżka formy?
– Problemem są miedzy innymi transfery z klubu. Po dobrym wyniku nasi zawodnicy przyciągnęli uwagę i Kacper Laskowski poszedł do Wisły Płock, Yuya Kamon do rezerw ŁKS-u, Jakub Ryś do Polkowic, ten trzon trochę się rozsypał, ale go składamy. Obecny sezon nie jest łatwy, w tabeli panuje duży ścisk, a przed nami cholernie ważny mecz z Unią Turza Śląska, do którego już się przygotowujemy, analizujemy rywala, pracujemy nad stałymi fragmentami. Musimy być gotowi.

W Carinie jest Pan asystentem i pracuje z bramkarzami. To plan na karierę czy w przyszłości chce Pan działać na własne nazwisko?
– Na razie bardzo odpowiada mi taki układ, rola asystenta jest jak najbardziej ok. Dużo się uczę od Grześka, rozwijam się, teraz zaaplikowałem na kurs UEFA Goalkeeper, a zobaczymy co życie pokaże. Na razie próbuję wszystkiego po trochę i w tych mniejszych klubach naprawdę można posmakować więcej i więcej się nauczyć. Przejście z roli czynnego zawodnika do trenera, to dwa inne światy. Kiedyś człowiek wpadał, a po zajęciach wypadał. Teraz trzeba przyjść dużo przed treningiem, wyjść po, w międzyczasie obejrzeć kilka meczów pod analizę rywala. Nie spodziewałem się, że tego czasu pozaboiskowego angażuje się tak dużo, że są te ‘zadania domowe’, a ja wciąż się tego wszystkiego uczę i wierzę, że nauki przyniosą skutek.

Czyli jest szansa że Piotr Leciejewski wróci na Dolny Śląsk, ale już w innej roli?
– Na ten moment jestem w Carinie, dobrze się tu czuje, mamy fantastycznego prezesa, który jest wielkim fanatykiem piłki nożnej, od lat inwestuje własne pieniądze i w dużej mierze dzięki niemu ludzie wiedzą, że w Gubinie istnieje taki klub. Natomiast jeśli chodzi o Dolny Śląsk, to w przyszłości jak najbardziej, jednak teraz jestem w Carinie i wszystkie ręce na pokład. Walczymy o utrzymanie.

W takim razie życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę!

p4p football

redakcja@p4p.football
Subscribe
Notify of
guest
0 Comments
Inline Feedbacks
View all comments

Inni kibice interesują się

Redaktor Dawid poleca

0
Would love your thoughts, please comment.x
()
x